Pierwszy album Françoise Hardy, nagrany rok przed debiutem liverpoolskiej czwórki przez zaledwie osiemnastoletnią paryżankę to niewątpliwie jeden z najważniejszych longplayów w historii francuskiej muzyki popularnej, sprzedany i kochany w zdumiewającej ilości egzemplarzy jak na ten wówczas dość niechętny wydawnictwom na trzydzieści trzy obroty rynek muzyczny.
Ten pozbawiony tytułu longplay, zresztą tak jak zdecydowana
większość albumów Françoise Hardy, nazywany często za pierwszą piosenką Tous les garcons et les filles, to par excellence produkt komercyjny.
Françoise, której karierę muzyczną rozpoczęła odpowiedź na ogłoszenie opublikowane
w gazecie France-Soir, miała być
damskim odpowiednikiem brylującego na listach przebojów, w szafach grających i
Scopitone’ach* Johnny’ego Hallydaya. Kilka miesięcy później, zaprezentowana przez
uroczą osiemnastolatkę jako muzyczny przerywnik w czasie telewizyjnego wieczoru
wyborczego piosenka Tous les garcons et
les filles stała się błyskawicznym hitem.
Francuski rynek muzyczny, tak jak prawie wszystko we
Francji, rządził się wówczas własnymi prawami, różniącymi się od tych z reszty
świata. Płyty długogrające z krajową muzyką popularną przeważnie nie zawierały
materiału nieopublikowanego wcześniej na EP - najbardziej rozpowszechnionym nad
Sekwaną formacie płyt gramofonowych w latach sześćdziesiątych. Z debiutem Françoise
Hardy na trzydzieści trzy obroty było jednak inaczej – osiem z dwunastu
piosenek to nowy materiał, wydany równocześnie na LP i EP.
Ten zestaw utworów o przepisowej, nieprzekraczającej trzech
minut długości, całkiem słusznie może się wydać banalny i ocierający o kicz.
Jest za to epokowy, doskonale wpisując się w wyobrażenia o kulturze przełomu
lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, która po raz pierwszy w historii
zaczęła przywiązywać tak dużą wagę do nastoletnich odbiorców. Nie bez powodu
jedna z piosenek z tej płyty – Le temps
de l’amour - stanowi ważny element filmu Wesa Andersona Moonrise Kingdom, którego fabuła
opowiadająca o nastoletniej miłości osadzona jest w roku 1965. Ponadto mimo całej komercyjności otaczającej wydanie albumu,
nie można mu odmówić autentyczności. Zdecydowana większość składających się nań
piosenek to kompozycje Françoise a nie przygotowane na zamówienie przez
zawodowych kompozytorów. Ich ewentualna ckliwość i naiwność jest po prostu
prawdziwa, co składa się w dużej mierze na piękny charme tej płyty, spotęgowany przez surową, rock’n’rollową
instrumentację. Ocierający się o amatorskość zespół Rogera Samyna, dla którego udział
w sesjach nagraniowych debiutu Françoise Hardy okazał się szczytem kariery i z
którym praca była istną katorgą ze względu na częste pomyłki i nie najwyższy
poziom muzyków, jest kolejnym elementem, bez którego ten album straciłby wiele.
Zestawienie delikatnego i urokliwego głosu piosenkarki z gitarami
elektrycznymi, elektrycznym basem i prostym zestawem perkusyjnym, bez żadnych
dodatkowych ozdobników, było wyborem odważnym i nietypowym w swej epoce. Jak
się okazało, nie stracił on na świeżości w pięćdziesiąt pięć lat później, w
przeciwieństwie do wielu bardziej dopracowanych aranżacji wykorzystujących
złożone orkiestry. Nie można tego powiedzieć o skromnej i niedoskonałej
realizacji ze skąpym rejestrem wysokich częstotliwości i względnie dużym
poziomem kompresji, co nie pozwala zapomnieć, że słuchając tych nagrań
przenosimy się do roku 1962 ze wszystkimi tego dobrodziejstwami i upośledzeniami.
Należy mieć na uwadze, że ten materiał był przede wszystkim ukierunkowany na
młodzieżowe radioodbiorniki i elektrofony, co najwyżej na szafy grające. Czy to
źle? Absolutnie nie, ale przy odbiorze tego typu muzyki należy to zrozumieć i
nauczyć się obcować z tą estetyką, która choć piękna, jest już historycznie
odległa.
Co ciekawe, sama Françoise Hardy z perspektywy lat wstydzi
się swoich pierwszych nagrań, ich naiwności i niedoskonałości i najchętniej
popełniłaby je od nowa. Nie zmienia to faktu, że te jej piosenki odcisnęły
piętno na historii dwudziestowiecznej kultury. Zasłuchiwała się w nich młodzież
całego świata zachodniego, włączając w to bardziej rozwinięte kraje Afryki,
Azji i Ameryki Południowej. Zasłuchiwał się Bob Dylan, który zadedykował
Françoise wiersz umieszczony na rewersie okładki oryginalnego wydania albumu Another Side of Bob Dylan z 1964 roku.
Ponadto na zdjęciu znanym z obwoluty Bringing
It All Back Home u stóp Dylana da się dostrzec pierwszą płytę EP
paryżanki. Piosenki z debiutu Frani pojawiły się w wielu filmach, były cytowane
w literaturze – między innymi przez Michela Houllebecqa – i trudno nie
przypuszczać, że tak będzie nadal. Debiut Françoise Hardy jest swojego rodzaju
ikoną streszczającą początki młodzieżowej popkultury w Europie i zapowiadającą
nadejście europejskiego prymatu w tej dziedzinie, który narzucił się zaledwie
kilka miesięcy później.
*Scopitone to
niesamowity francuski wynalazek z lat pięćdziesiątych, będący audiowizualnym
odpowiednikiem szafy grającej, odtwarzającym muzykę i towarzyszący jej
„teledysk”, często w kolorze, z taśmy 16mm.
Nota dyskograficzna:
LP Françoise Hardy został
pierwotnie wydany we Francji, Włoszech, Kanadzie, Kolumbii, RPA, Australii
(Disques Vogue); Brazylii (Mocambo) oraz Wielkiej Brytanii (PYE). W USA album
pojawił się na rynku w 1965 z nieco zmienioną okładką, pod tytułem The Yeh-Yeh Girl From Paris! nakładem
wydawnictwa 4 Corners of The World.
Z obecnie dostępnych reedycji godna polecenia jest jedynie
ta przygotowana przez wydawnictwo Light in The Attic na CD i płycie winylowej.
Wszystkie piosenki z płyty zostały również wydane na
nienakładających się pod względem zawartości EP wydanych we Francji przez
Disques Vogue:
Oh oh chéri / Il est parti
un jour / J'suis d'accord / Tous les garçons et les filles (EPL
7967)
C’est à l’amour auquel je pense / Ça
a raté / Le temps de l’amour / J’ai jeté mon cœur (EPL 8047)
Ton meilleur ami / On se
plait / La fille avec toi / Il est tout pour moi (EPL 8048)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz