18 maja

Płyta i film (6)

Płyta i film (6)

- Mam coś nowego z bigbitu.
- Dawaj! (bierze płytę i zaczyna nią wymachiwać w powietrzu)
- Nie, nie wygłupiaj się, ten krążek jest wart sto pięćdziesiąt złotych!


Tak mniej więcej zaczyna się Pingwin, polski film fabularny z 1965 roku reżyserii Jerzego Stefana Stawińskiego. Płyta, o którą chodzi, to nie lada gratka - zawiera niewydane w rzeczywistości pozafilmowej utwory mitycznego zespołu Jan Grepsor i jego chłopcy. Tak nazywała się „chałturząca” bigbitowa grupa Krzysztofa Komedy, który skomponował muzykę do filmu, nie tylko tą ekstradiegetyczną, ale też dwa bigbitowe kawałki - Don't Say Never More i Take it Easy.

Krystyna Konarska, Stereo 260 i kolumna głośnikowa A-10.

Jakby tego było mało, to ta siedmiocalowa płyta trafia potem na talerz najrzadszego spośród seryjnie produkowanych polskich gramofonów - stereofonicznego elektrofonu Stereo 260, wyprodukowanego w ilości zaledwie kilkuset sztuk na przełomie 1964 i 1965 roku przez Łódzkie Zakłady Radiowe T4 (które później przyjęły nazwę Fonica). Stereo 260 było pierwszym produkowanym w Polsce zestawem stereo do odtwarzania płyt gramofonowych. W filmie Pingwin dżezuje podczas studenckiej prywatki zorganizowanej w zamożnym domu jednego z bohaterów. Oprócz dwóch bigbitowych utworów Komedy, w tej scenie występuje jeszcze instrumentalny Remont Czerwono-Czarnych, wydany na EP Muzy z numerem katalogowym N0340.


Na koniec, jako prezent inny kadr z tego samego filmu, zapraszający do słuchania i tańczenia w klubie Stodoła do zespołu Ragtime Jazz Band.





11 maja

Accolade

Accolade

Accolade to jeden z wielu niesłusznie zapomnianych zespołów sprzed prawie półwiecza. Ta angielska grupa, wykonująca muzykę będącą amalgamatem brytyjskiej muzyki folkowej, akustycznego jazzu i odrobiny rocka progresywnego, działała na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Co ciekawe, Accolade nie było przypadkową zbieraniną muzyków-amatorów, a supergrupą zrzeszającą obiecujących i utalentowanych artystów. Przez zmieniające się na przestrzeni kilku lat działalności składy zespołu przewinęli się Gordon Giltrap, mający już wówczas na koncie dwa longplaye wydane przez Transatlantic; Don Partridge z jednym autorskim albumem wydanym po obu stronach Atlantyku; Wizz Jones o podobnym dorobku i rozpoznawalności; Malcolm Poole, basista znany z zespołu The Artwoods.


Grupa nagrała dwa dobrze wyważone albumy, pełne innowacyjnego połączenia folkowego grania na gitarach akustycznych, swingującego fletu i jazzującej sekcji rytmicznej. Pierwszy album z lipca 1970 roku, wydany w Anglii i jakimś cudem również w Stanach Zjednoczonych, jest świadectwem dobrze przemyślanej koncepcji folku wychodzącego poza powielanie tradycyjnych piosenek i ich konserwatywnych wykonań.
Uwagę zwracają dwa dłuższe, około dziesięciominutowe utwory – Ulysees i bardzo ciekawe wykonanie piosenki Nature Boy napisanej przez amerykańskiego protohipisa edena ahbeza* i znanej z repertuaru Nat King Cole’a oraz The Great Society. W środkowej części tego nagrania pojawia się zupełnie nietypowe dla muzyki folkowej metrum 5/4, kojarzone przede wszystkim ze sławnym Take Five kwartetu Dave’a Brubecka.

Drugi album zespołu – Accolade 2­ – nagrany w nieco innym składzie i wydany wyłącznie w Wielkiej Brytanii w 1971 roku, jest stylistycznie podobny do pierwszego nie tylko za sprawą okładki, skądinąd bardzo ciekawej i estetycznej.  Nagrania prezentują bardziej harmonijną mieszankę różnych stylów muzycznych, przez co całość cechuje się większą spójnością, sugerując atmosferę folkowego wieczoru przy ciepłym kominku. Zespół z drugiej płyty wydaje się nieco lepiej zgrany i skupiony na wspólnej wizji muzyki, co może być wynikiem skandynawskiej trasy koncertowej odbytej wspólnie z zespołem Rare Earth przed ponownym wejściem do studia nagraniowego.
Spójność i harmonijność materiału na Accolade 2 nie została jednak okupiona odejściem od eklektyzmu – na płycie znajdziemy nietypowe wykorzystanie efektu wah-wah w połączeniu z gitarą akustyczną w utworze Spider to the Spy, piosenkę Snakes in a Hole szwedzkiego zespołu Made in Sweden i jedenastominutową autorską kompozycję Cross-Continental Pandemonium Theatre Company, będącą literackim nawiązaniem do powieści Something Wicked This Way Comes (przetłumaczonej na polski jako Jakiś potwór tu nadchodzi) Raya Bradbury’ego.


Pomimo jakości nagranego materiału, obydwa albumy były zupełnym fiaskiem z punktu widzenia komercyjnego. Nie pomógł zadziwiający fakt wydania pierwszej płyty grupy w Stanach Zjednoczonych przez olbrzymią wytwórnie Capitol. Dorobek Accolade szybko przepadł w mrokach niepamięci, doceniony jedynie przez nielicznych kolekcjonerów płyt. Na reedycję którejkolwiek z płyt należało czekać aż trzydzieści pięć lat (w 2006 w Japonii wznowiono na płycie kompaktowej Accolade 2), podczas kiedy ceny oryginalnych wydań zdążyły poszybować w niedostępne dla większości przeciętnych melomanów rejony.

*eden ahbez (właściwie George Aberle) uważał, że jedynymi słowami godnymi rozpoczynania ich wielką literą są „Bóg” i „Nieskończoność”.

02 maja

Płyta i film (5)

Płyta i film (5)

Tym razem mamy do czynienia z kasowym filmem sprzed kilku lat, którego akcja dzieje się w 1965 roku w Stanach Zjednoczonych, a chodzi o Moonrise Kingdom (Kochankowie z Księżyca) Wesa Andersona. W tej cenionej między innymi za scenografię produkcji pojawia się płyta znanej czytelnikom Françoise Hardy i jej przebój Le temps de l'amour. Komercyjny sukces filmu z pewnością przyczynił się do rozpowszechnienia wczesnej twórczości piosenkarki znad Sekwany, jak to często ma miejsce w przypadku utworów wykorzystywanych w cieszących się dużą oglądalnością produkcjach filmowych.



Szkoda natomiast, że obecności Françoise Hardy w tym skądinąd udanym filmie towarzyszy spory błąd scenograficzny, ponieważ taka płyta jak ta będąca filmowym rekwizytem po prostu nie istnieje. Protagonistka Moonrise Kingdom w jednej z wypowiedzi przedstawia płytę piosenkarki jako swoją ulubioną i otrzymaną w prezencie od matki chrzestnej mieszkającej we Francji. Na ekranie widzimy wówczas sztucznie pomniejszoną okładkę amerykańskiego longplaya The Yeh-Yeh Girl from Paris wydanego w 1965 roku. Otrzymanie w prezencie od mieszkanki Francji amerykańskiego wydania pierwszego albumu Françoise, który nie miałby szans trafić do sprzedaży nad Sekwaną, jest dosyć mało prawdopodobne. Co gorsza, chwilę później, kiedy płyta ląduje na przenośnym, bateryjnym gramofonie, i słychać pierwsze dźwięki perkusji, basu i gitary elektrycznej zespołu Rogera Samyna, widzimy, że odtwarzany jest krążek wydany przez amerykańską wytwórnię Capitol. Żadna płyta z oryginalnym nagraniem Le temps de l'amour nie została nigdy wydana przez tę wytwórnię i w takim formacie. 

Sztucznie zmniejszona okładka The Yeh-Yeh Girl from Paris wydawnictwa 4 Corners of The World.

Pozostaje zadać sobie pytanie - co poszło nie tak? Czy zdobycie odpowiedniej francuskiej Super-EP lub równie popularnego longplaya przekroczyło możliwości osoby zajmującej się rekwizytami w tej dość wysoko budżetowej produkcji?




Copyright © 2016 Rytm i piosenka , Blogger