18 grudnia

Eksportowe okładki polskich płyt jazzowych z pierwszej połowy lat 60.

Eksportowe okładki polskich płyt jazzowych z pierwszej połowy lat 60.
Polski jazz przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych kojarzy się ze wszystkim, co wtedy w kulturze PRL było najlepsze. Z nowoczesnym, praktycznym i ponadczasowym wzornictwem, z polską szkołą plakatu i z kultowymi filmami Wajdy i Kawalerowicza, w których to zresztą ta muzyka odgrywała nieraz istotną rolę. Na szczególną uwagę zasługują również, niestety bardzo rzadkie, wyjątkowe okładki jazzowych płyt Polskich Nagrań, projektowane przez znakomitego grafika światowej sławy.




Powojenny polski jazz, przed 1956 rokiem traktowany bardzo niechętnie przez ówczesne władze, stał się jedną z ikon okresu małej stabilizacji, będąc wówczas muzyką modną i, przynajmniej w początkowym okresie niekrępowanego funkcjonowania, poważaną w kraju. Zespoły jazzowe pojawiały się i wychodziły z piwnicznego ukrycia niczym grzyby po deszczu. W bardzo krótkim czasie zespoły takie jak te prowadzone przez Krzysztofa Komedę, Jana "Ptaszyna" Wróblewskiego, Zbigniewa Namysłowskiego czy Jerzego Miliana osiągnęły światowy poziom, tworząc przy tym fundament polskiej szkoły modern jazzu. Kolejne sukcesy "naszych" na światowych estradach oraz kolaboracje z zagranicznymi artystami z wysokiej półki sprawiły, że Polacy zostali dostrzeżeni jako oryginalni i dobrzy jazzmani, przy czym szczególną renomę zdobyli w Skadynawii. Co jest przyczyną tego nietypowego, północnego sukcesu? Słuchając nagrań cenionych w tej epoce zespołów skandynawskich takich jak Eje Thelin Quintet, trudno nie zauważyć pewnych podobieństw między polską a skandynawską szkołą jazzu. Nie można przy tym zapomnieć, że przecież pierwszy prawowity album Krzysztofa Komedy – Ballet Etudes - został nagrany i ukazał się nie gdzie indziej jak w Danii.




Wybuch popularności jazzu w Polsce jest, obok filmów z Zbigniewem Cybulskim, jednym z najwyraźniejszych symboli kulturowych aspektów odwilży 1956 roku. Oprócz sopockich festiwali w 1956 i w 1957 roku poświęconych temu do niedawna bardzo źle widzianemu gatunkowi muzycznemu, po raz pierwszy zaistniało wtedy czasopismo „Jazz”, założone przez Józefa Balceraka. Ukazywało się co miesiąc, z wyjątkiem dwumiesięcznego numeru wakacyjnego, będąc najważniejszym wydawnictwem promującym zachodnią muzykę jazzową i popularną za żelazną kurtyną. Poziom merytoryczny i graficzny kilkunastostronicowego „Jazzu” budzi podziw. Na łamach czasopisma prezentowano również szerzej nieznanych, dziś zapomnianych wykonawców big beatu z całego świata. W tym okresie nie zabrakło też istotnego rozwoju polskiej fonografii jazzowej, która już w latach sześćdziesiątych znalazła swoich amatorów na całym świecie. Czarne krążki tłoczone przez warszawską Muzę eksportowane poprzez przedsiębiorstwo Ars Polona trafiały na półki miłośników modern jazzu nawet za oceanem.




W ofercie przedsiębiorstwa państwowego Polskie Nagrania pojawiało się co raz więcej płyt z nagrywanym w kraju jazzem: na początku były to EPki (17cm, 45 obr.) oraz 25cm LP, potem pojawiły się również pełnowymiarowe LP oraz single. Zasadnicza większość tych wydawnictw pojawiała się w księgarniach i innych punktach sprzedaży płyt w standardowych kopertach firmowych tłoczni. W okolicach 1961/1962 roku Polskie Nagrania zatrudniły cieszącego się krajową renomą wybitnego, młodego grafika - Rosława Szaybę, znanego już wtedy z licznych plakatów, między innymi reklamujących międzynarodowy warszawski festiwal Jazz Jamboree. Zaledwie kilka lat później Szaybo, doceniony zagranicą, został zatrudniony jako dyrektor artystyczny angielskiego CBS. Jednym z pierwszych zleceń, jakie dostał w Polskich Nagraniach było zaprojektowanie luksusowych, przeznaczonych wyłącznie na eksport, dedykowanych okładek do polskich płyt z jazzem. 


Wywiad z Rosławem Szaybą zamieszczony w czasopiśmie Jazz, styczeń 1963.


Te okładki, o bardzo dobrych walorach estetycznych, nieustępujące modernistycznym perełkom takich wydawnictw jazzowych jak Blue Note czy Impulse! trafiały między innymi do RFN, USA i Skandynawii. Do dziś to właśnie na tych rynkach najłatwiej o znalezienie wersji eksportowych jazzowych płyt Muzy. Oprócz spisu utworów i informacji o wykonawcach, na obwolutach eksportowych umieszczano przeważnie teksty prezentujące sylwetkę lidera grupy w języku angielskim. Okładki te miały zadrukowane grzbiety, co patrząc na polskie wydawnictwa płytowe z późniejszych lat PRL wydawałoby się niemożliwym luksusem. Nie był to jednak atrybut wyłącznie wersji eksportowych "na bogato" - w tym okresie nieliczne w sprzedaży krajowej polskie płyty posiadające dedykowane okładki również miały na cienkich grzbietach podane bardzo drobnym drukiem tytuł i numer katalogowy. Niektóre z okładek eksportowych - głównie te z festiwalu Jazz Jamboree '62 - były laminowane. W obwolutach projektu Rosława Szayby ukazywały się nie tylko nowe nagrania, ale również reedycje płyt wydawanych w latach 1957-1960, począwszy od krążka z sopockimi nagraniami Emil Mangelsdorff Swingtet, Hot Clubu Melomani i Spree City Stompers opatrzonego numerem L0159. 

Płyty nieposiadające żadnego tytułu w dystrybucji krajowej uzyskiwały go razem z okładką eksportową. Niekiedy tytuł był zmieniany lub po prostu tłumaczony na język angielski. Dla przykładu, wspomniany wyżej longplay z nagraniami z Festiwalu Jazzowego Sopot 1957 uzyskał tytuł Jazz by the Sea; siedmiocalowa płyta z nagraniami zespołu Krzysztofa Komedy stanowiącymi ścieżkę dźwiękową do pełnometrażowego debiutu Romana Polańskiego Nóż w wodzie, niesamowicie rzadka w wersji z dedykowaną obwolutą, otrzymała tytuł Crazy Girl za rozpoczynającym ją utworem; Somnambulicy Andrzeja Kurylewicza i Wandy Warskiej w reedycji, jaka trafiła do dystrybucji zagranicznej to Somnambulists. 


<

Dokładna lista wszystkich tytułów w eksportowych okładkach jest nieznana, toteż zachęcam wszystkich zainteresowanych do jej współtworzenia. Dotychczas udało mi się sporządzić ją w następującym kształcie:

Płyty 7":
N0152 - Jazz Jamboree 1960 nr 1 - New Orleans Stompers - jako Doctor Jazz
N0184 - Wróblewski Jazz Quintet - Moods
N0187 - Bernt Rosengren with Komeda Trio - Jazz Jamboree 1961 nr 4 - jako Crazy Girl
N0200 - The Wojciech Karolak Trio*
N0201 - Andrzej Kurylewicz + 3*
N0202 - Wanda Warska - Wanda Warska Sings Standarts*
N0217 - "Drążek" Kalwiński Trio - Sylvie In Blue
N0226 - All Stars Swingtet - Swingin' Upstairs
N0228 - Jazz Jamboree 1962 nr 5 - Wadim Sakun Sextet
N0229 - The Jazz Rockers - Holiday Moods

Płyty 10":
L0159 - Festiwal Jazzowy Sopot 1957 - Jazz by the sea (reedycja)
L0161 - Festiwal Jazzowy Sopot 1957 - Albert Nicholas
L0291 - Willis Conover meets Polish Jazz (w Polsce jako Spotkanie z Conoverem w Polsce)
L0348 - Andrzej Kurylewicz i Wanda Warska - Somnambulists (reedycja) (w Polsce jako Somnambulicy)
L0370 - Jazz Jamboree 1961 vol. 2
L0395 - Jazz Jamboree 1962 vol. 2 - The Eje Thelin Quintet
L0396 - Jazz Jamboree 1962 vol. 3 - Wadim Sakun Sextet / Louis Hjulmand Quartet
L0397 - Jazz Jamboree 1962 vol. 4 - Jorgen Leth Quintet / Igor Caplinski

Płyty 12":
XL 0127 - Jazz Jamboree 1961 nr 1



*Na temat okładek płyt N0200, N0201, N0202 wiadomo bardzo niewiele i te obwoluty są ekstremalnie rzadkie, toteż nie ma pewności co do ich przeznaczenia rynkowego.



05 grudnia

Fryderyka Elkana z zespołem Zbigniewa Namysłowskiego (EP, 1965)

Fryderyka Elkana z zespołem Zbigniewa Namysłowskiego (EP, 1965)
Wśród płyt (2) - Fryderyka Elkana z zespołem jazzowym Zbigniewa Namysłowskiego - Dzień dobry, to ty / Tyle wiem / Barman / Wyszłam z domu, nie wróciłam - Muza N0340 (EP, 1965)

Jest to niezwykle ciekawy zestaw nagrań tej niesłusznie zapomnianej polskiej wokalistki o wyjątkowo mocnym głosie. Na płycie Elkanie towarzyszy doskonały zespół Zbigniewa Namysłowskiego u szczytu formy, grający z werwą godną młota parowego. Jazzmani trzymają poziom wytyczony przez ich doceniany longplay Lola wydany rok wcześniej przez angielską Deccę, pokazując rzadko spotykane w jazzowym akompaniamencie pazury. Spośród czterech piosenek składających się na tę EPkę, zdecydowanie wybija się rozdzierająca Tyle wiem (słowa: Wojciech Młynarski) z niezwykle oryginalnym, bardzo surowym dźwiękiem gitary elektrycznej i świetną solówką na tymże instrumencie - chyba najlepszą taką partią w polskim krajobrazie muzycznym okresu małej stabilizacji. Oprócz Tyle wiem, w pamięć zapada znakomita, nieco przyspieszona interpretacja standardu Softly as in a Morning Sunrise (pod tytułem Barman) z świetnym polskim tekstem, przywołującym klimat podupadającego obskurnego lokalu o długiej tradycji, z tytułowym barmanem czeszącym swe zagraniczne włosy i urocza kompozycyjnie piosenka Wyszłam z domu, nie wróciłam z niezłym solo Namysłowskiego.

Realizacja jest bardzo dobra. Płyta brzmi świetnie, z charakterystycznym dla Polskich Nagrań eksponowaniem tonów średnich i rzadko spotykaną w rowkach Muzy dynamiką, w pełni wykorzystującą możliwości oferowane przez zapis na czterdzieści pięć obrotów.

Piosenki te nigdy nie miały żadnego wznowienia, ich jedynym wydaniem jest niskonakładowa EPka z 1965 roku, co biorąc pod uwagę wartościowość tych nagrań jawi się jako skandal i pokazuje jak bardzo myli się ten, kto uważa, że nowoczesne media cyfrowe oferują wszystko, co dobre.

Nagrań z płyty można posłuchać tutaj

Muza N0340 - strona A

Muza N0340 - strona B

03 grudnia

Trzy typu miłośników jazzu (Kurier nr 1)

Trzy typu miłośników jazzu (Kurier nr 1)


AWANGARDZISTA: zawsze nosi z sobą jakiegoś longplaya (w tym przypadku akurat wybrał Alberta Aylera) - co bynajmniej nie dowodzi, że płyta stanowi jego własność.

TRADYCJONALISTA: przypomina każdemu klarneciście, dźwigającemu obskurny saksofon, gdzie jest miejsce be-bopu (w domu).

MODERNISTA: ćwiczy wedzę o kompleksowych solówkach. Ubrany kanciasto, używa wytwornych trunków bez domieszek.

(za "Jazz" 12/1965)

02 grudnia

The Phantoms (English version)

The Phantoms (English version)
Despite their slightly unimaginative name, The Phantoms’ history is far from the usual. As a local band composed of underage teens from the seaside town of Buckie, Scotland, they didn’t have much to expect as far as stardom is concerned. They were one of many groups playing mostly weekend dance gigs in the neighbouring areas, far from big cities and far from record label talent hunters. They didn’t get a chance to make a record in their country. They got in communist Poland, which they toured in the summer of 1966, giving concerts on the country’s biggest stages, treated as top shelf beat stars.

The Phantoms' EPs, released in 1966 on the Pronit label.

The band was most likely formed in 1964 by local teenagers: Stuart Geddes, Frank Hay, William Smith, Stephen Wojcik and Brian Calder, aged 15-17. Shortly after their formation, the band came second in the North East Beat Group competition held in the village of Kemnay in October 1964. The Phantoms played their first paid gig in Nairn in the same month and it was then that a legal problem occurred. Three of the band’s members were too young to play for money according to the Scottish law and as a result, their promoter Albert Bonici was fined with the princely sum of 2 pounds and the fathers of the underage musicians were admonished. The band continued to give concerts on a regular basis in 1965, participating in the Cullen House Beat Festival held in September, where they shared the stage with fifteen other beat groups, including Manchester’s The Toggery Five who had released two singles on Parlophone.

Somewhere between 1965 and 1966 The Phantoms’ line-up underwent several changes. The summer of 1966 would see the band composed of : William Smith – aged 17 – lead guitar; Steve Coull – aged 15 – saxophone; Stephen Wojcik – aged 16 – electric organ, vocals; Stewart Geddes – 16 – drums and Eric Farquhar – 16 – bass, vocals. This period marked the most important event in the group’s history as Stephen Wojcik’s father Emil, a Polish immigrant, took on the role of the Phantoms’ manager and organized a six-week concert tour of beat-hungry communist Poland, which allowed the boys to taste what they could never expect in their homeland: stardom.

Promoted as “the youngest British beat group” and “the first Scottish band in Poland”, they played to tens of thousands strong crowds of enthusiastic Polish audience, who treated the Scots almost as if they were one of the biggest rock bands of the time. No one really knew whether The Phantoms’ had had any success in the United Kingdom or whether they had released any records. All that counted was that they were British and that they played decent cover versions of the English hit-makers such as The Small Faces and The Hollies. Poles crowded beneath the stages not only to hear the music but also and perhaps more importantly just to see them, to get a glimpse of the way the group dressed, to see what equipment they had. Although The Phantoms were far from being the first British rock act to tour Poland (Robb Storme and The Whispers and The London Beats visited the country in 1964), their gigs were a major attraction. From late July to the last days of August, they shared the country’s biggest stages with the most prominent Polish beat groups such as Niebiesko-Czarni (The Blue-Blacks). The Phantoms’ Polish tour culminated on August 21 1966 with two concerts at one of Warsaw’s biggest venues: The Gwardia Hall.

Just like The London Beats, at some point during its visit to communist Poland the Buckie group was approached by the state-owned recording company Polskie Nagrania for a recording session which resulted in three extraordinarily rare EP sides released shortly after on the Pronit label: 

N0432 – “Hello Josephine” / “What Kind of Girl” / “Talking About You” / “Since I Lost My Baby”
N0434 – “You Must Believe Me” / “Hey Girl” (side A only, side B contained two tracks by Polish beat group Pięć Linii).

Pronit N0432 - side A

Pronit N0432 - side B

Pronit N0424 - side A

The recording quality is surprisingly good for what presumably was a makeshift session and it does justice to the band’s musical abilities which were not too shabby bearing in mind their young age. The Phantoms could rock, projecting sharp guitar riffs - their cover of The Small Faces’ “Hey Girl” comes rather close to the mesmerizingly dirty sound of Steve Marriott. The group played a rather wide variety of teenage dance music, going further than just copying what was successful on the British charts of the time. Their first two sides are filled with refreshed cover versions of Fats Domino’s “Hello Josephine”, Chuck Berry’s “Talking About You” and a great, raw, soulful rendition of The Temptations’ “Since I Lost My Baby”. The only thing that keeps these 7-inchers from being one of garage rock holy grails are Eric Farquhar’s vocals which may seem a bit unconvincing and mild-mannered. On the other hand, what should you expect from a 16 year old vocalist from an unimportant local beat band?

The huge amount of errors on their first record’s label may be a symptom of haste to release the material as quickly as possible. All of the tracks are mistakenly credited to The Phantoms, save for “Since I Lost My Baby” which is mysteriously described as The Copycats’ composition. Who were The Copycats and how did they find themselves on the label? Buckie Advertiser snippets available at the Buckie & District Fishing Heritage Centre mention another local beat group under this name, active contemporarily with The Phantoms. It could be that the latter learned the song from The Copycats, perhaps unaware of it’s proper source.   

The two EPs must have been pressed in very limited quantities and due to lack of publicity, they didn’t sell too well. Nowadays they are probably the rarest beat 45s released in 1960s communist Poland. Compared to other records of this genre released through every one of the three recording labels active in the country, The Phantoms are close to being unfindable unless one wishes to spend several years searching for a playable copy.

The band continued to gig with variable regularity, playing local concerts in Buckie and neighbouring areas at least until 1969, unable to reclaim their short spell in the limelight. The Phantoms were one of hundreds if not thousands amateur beat groups active in mid-1960s UK and if it hadn’t been for their brief stay behind the Iron Curtain, they would have been easily forgotten. Apprentice technicians practicing their licks between other daily activities in their homeland, in Poland they were heroes, at least during their stay as nowadays, the band remains completely unknown and wasn’t mentioned in any publication on the subject of 1960s Polish beat scene.   

The Phantoms' recordings are available here.


19 listopada

The Phantoms

The Phantoms
Mało kto wie, że w połowie lat sześćdziesiątych, w apogeum Gomułkowskiej małej stabilizacji w Polsce miały okazję nagrywać i wydawać płyty zespoły z europejskiej mekki muzyki beatowej – Wielkiej Brytanii. Co więcej, pierwszy wydany w PRL pełnoprawny longplay z tego typu młodzieżowymi dźwiękami to album zespołu The London Beats, zresztą jedyny w ich krótkiej karierze. O ile ta płyta jest względnie popularna – pierwotny nakład wyniósł najprawdopodobniej 40 000 egzemplarzy – i o samym zespole wiadomo praktycznie wszystko, to materiał naprędce nagrany w kościele przez londyńczyków podczas trasy koncertowej w 1964 roku nie doczekał się żadnego współczesnego, oficjalnego wznowienia w wersji cyfrowej. Jest to i tak nic w porównaniu z drugą brytyjską big beatową grupą, jakiej dotknął zaszczyt zapisania się na zawsze w wytłoczonych przez pionkowski Pronit rowkach płyt gramofonowych – The Phantoms.  

Próżno szukać o nich jakichkolwiek informacji w publikacjach w języku polskim, a mało oryginalna nazwa znacznie utrudnia poszukiwania w źródłach obcojęzycznych. W dodatku wspomniane wyżej płyty – dwie siedmiocalowe EPki – należą do najrzadszych polskich winyli big beatowych. Ukazały się w drugiej połowie 1966 roku w szczupłym nakładzie i nie cieszyły się zbytnio zainteresowaniem potencjalnych, młodocianych nabywców. Ale kto to w ogóle był, co to za grupa, skąd?

Szkocki zespół The Phantoms został najprawdopodobniej założony w 1964 roku w niewielkim rybackim miasteczku Buckie w hrabstwie Moray przez rozmiłowanych w atomowo rozprzestrzeniającej się muzyce rockowej nastolatków: Stuarta Geddesa, Franka Haya, Williama Smitha, Stephena Wojcika i Briana Caldera. Na pierwsze sukcesy nie trzeba było długo czekać i już pod koniec roku grupa zdobyła drugie miejsce w lokalnym konkursie młodych grup beatowych. Również wtedy miał miejsce nietypowy incydent, w wyniku którego zostali prawnie ukarani menadżer zespołu i dwóch ojców młodocianych muzyków. Powodem tych kłopotów z prawem było to, że członkowie grupy, spośród których najstarszy liczył sobie siedemnaście lat, grali w klubach za pieniądze, co według ówczesnego szkockiego prawa było niedopuszczalne. Rozwiązanie to miało zapobiegać demoralizacji młodzieży.

Gdzieś pomiędzy 1965 a 1966 skład The Phantoms uległ zmianie, latem 1966 roku przybierając następującą postać: William Smith – lat 17 – gitara prowadząca, Steve Coull – lat 15 – saksofon, Stephen Wojcik – lat 16 – organy i śpiew, Stewart Geddes – lat 16 – perkusja oraz Eric Farquhar – lat 16 – gitara basowa i śpiew. To właśnie wtedy miało miejsce najważniejsze wydarzenie w historii tej małoznaczącej szkockiej grupy – trasa koncertowa po wygłodniałej, żądnej modnych, zachodnich brzmień Polsce. Ten nietypowy wyjazd został w dużej mierze zorganizowany przez Emila Wójcika, polskiego imigranta, ojca organisty zespołu. Od końca lipca do ostatnich dni wakacji The Phantoms znaleźli się w zupełnie odmiennej od ojczystej rzeczywistości, w której mogli poczuć się jak prawdziwe gwiazdy wielkiego formatu. U siebie mogli dzielić scenę co najwyżej z innymi grupami podobnej klasy, nie mając szans na przebicie się i wydanie płyty, podczas kiedy w Polsce grali razem z największymi krajowymi zespołami, między innymi z Niebiesko-Czarnymi. Na ich koncerty organizowane w największych salach PRLu ściągały tysiące miłośników mocnego uderzenia, z których mało kto wiedział cokolwiek o skromnej karierze młodych Szkotów. Liczyło się to, że przyjechali z matecznika europejskiego rokenrola, że przywieźli ze sobą nieosiągalny w komunistycznej Polsce sprzęt i wykonywali na żywo znane z fal Rozgłośni Harcerskiej utwory The Small Faces i The Hollies.  Punktem kulminacyjnym polskiej trasy koncertowej The Phantoms był dwukrotny występ w warszawskiej Hali Gwardii 21 sierpnia 1966.

Płyty The Phantoms wydane w Polsce w 1966 roku.

Podobnie jak to miało miejsce z zespołem The London Beats, grupie zaproponowano udział w sesji nagraniowej, która zaowocowała trzema niesłychanie rzadkimi stronami popularnych w okresie małej stabilizacji „czwórek” - siedmiocalowych płyt na czterdzieści pięć obrotów z najczęściej czterema utworami o łącznym czasie trwania około dziesięciu - dwunastu minut. Krążki te zostały pospiesznie wydane przez Pronit jeszcze w 1966:

N0432 – “Hello Josephine” / “What Kind of Girl” / “Talking About You” / “Since I Lost My Baby”
N0434 – “You Must Believe Me” / “Hey Girl” (tylko strona A, na stronie B umieszczono dwa nagrania zespołu Pięć Linii: „Posłuchaj co ci powiem” oraz „Pożegnanie ze szkołą”).

Pronit N0432 - strona A
Pronit N0432 - strona B

Pronit N0434 - strona A

Jakość realizacji nagrań jest zadziwiająco dobra i zdaje się przyzwoicie oddawać brzmienie i umiejętności muzyczne zespołu, które, biorąc pod uwagę ich niezwykle młody wiek, były godne owacji. Repertuar grupy był dosyć zróżnicowany - na płytach znajdziemy eklektyczną mieszankę piosenek od Fatsa Wallera po ostry, oparty na surowym, przesterowanym dźwięku gitary elektrycznej repertuar The Small Faces. The Phantoms wychodzili poza typowe, usilne odwzorowywanie hitów z czołowych miejsc list przebojów, poddając niezwykle udanej bigbityzacji melancholijne „Since I Lost My Baby” pierwotnie wykonywane przez amerykański zespół wokalny The Temptations. Można zaryzykować stwierdzenie, że to nieznane przez nikogo nagranie jest jedną z najciekawszych perełek polskiej fonografii, jeśli chodzi o muzykę lat sześćdziesiątych. Kolejnym utworem godnym polecenia jest „You Must Believe Me” z repertuaru The Impressions, poddane przez efemerycznych Szkotów podobnej kuracji. Resztę utworów nieco psuje wokal Erica Farquhara, którego nosowa maniera może się nie spodobać koneserom rock'n'rolla. Z drugiej strony, czego można oczekiwać od zaledwie szesnastoletniego, przechodzącego mutację wokalisty amatorskiego zespołu?

Kolejną ciekawostką jest przypisanie autorstwa wszystkich utworów znajdujących się na płycie N0432 grupie The Phantoms z wyjątkiem „Since I Lost My Baby”. Obok tego tytułu pojawia się ni stąd, ni zowąd enigmatyczna nazwa The Copycats. Dlaczego tak? The Copycats to nazwa kolejnego szkockiego zespołu działającego współcześnie do The Phantoms w hrabstwie Moray. Można więc przyjąć, że efemeryczne gwiazdy polskiej estrady nauczyły się tego utworu od swoich kolegów, nie mając pojęcia o jego oryginalnej wersji.

Pronitowskie EPki są jedynymi wydanymi nagraniami The Phantoms. Z zawartych na tych płytach utworów reedycji doczekał się jedynie „Hey Girl” na kolekcjonerskiej, winylowej kompilacji „Wrenchin’ The Wires” wydanej w śladowym nakładzie w RFN w 2004 roku. Również tylko ten utwór jest dostępny w wersji cyfrowej. Na ten moment zespół jest znany tylko nielicznym koneserom „małej czarnej” na czterdzieści pięć obrotów, którym udało się zdobyć te pięćdziesięcioletnie krążki, co nie należy do rzeczy łatwych. Płyty ukazały się w małym nakładzie a brak propagacji tej muzyki przyczynił się do śladowej ilości sprzedanych egzemplarzy.

Po półwieczu od ich wizyty w Polsce, historia The Phantoms tonie w mroku niepamięci. Jest ona jednak jedną z ciekawszych, jeśli nie najciekawszą bigbitową opowieścią, która pokazuje gigantyczną przepaść pomiędzy eksplodującym, wyznaczającym coraz to nowe kamienie milowe brytyjskim rynkiem muzycznym a zaściankowym, zakurtynowym, wygłodniałym na reglamentowany bigbit rynkiem komunistycznej Polski, w której młodocianemu zespołowi szkockiemu udało się w ciągu kilku tygodni wydać sześć utworów i zagrać trasę koncertową po największych salach widowiskowych bądź co bądź średniej wielkości kraju. W domu mogli o tym co najwyżej pomarzyć.

Nagrań The Phantoms można posłuchać tutaj

17 listopada

Wśród płyt (nr 1): ALLAH-LAS (2012)

Wśród płyt (nr 1): ALLAH-LAS (2012)


Kto jest zdania, że w prostej muzyce rokendrolowej wszystko, co warte propagowania zostało nagrane w ubiegłym stuleciu, ten albo nie słyszał pierwszego albumu kalifornijskiego zespołu Allah-Las, albo jest malkontentem o niekoniecznie wysublimowanym guście, którego bardziej cieszy tępa wtórność rozpowszechnionej gitarowej młócki, stanowiącej doskonałą ilustrację muzyczną do spożywania niskogatunkowej, niedopieczonej kiełbasy z giętkiej plastikowej tacki.

Względnie nieznani poza macierzystym kontynentem członkowie tej kalifornijskiej grupy dokonali swoim pierwszym krążkiem rzeczy wielkiej. Będący fonograficznymi koneserami, o upodobaniach estetycznych skierowanych między innymi na ważny i niezwykle płodny okres w historii amerykańskiej muzyki – erę elektryfikującego się folku – okazali się na tyle dojrzali, żeby nie powielać utartych schematów i nie starać się za wszelką cenę oddać niespokojnego brzmienia połowy lat sześćdziesiątych, w dużej części wynikającego z nieraz daleko idących niedoskonałości realizacyjnych. Debiutancki album Allah-Las jest pełen nostalgicznych ech nieociosanej estetyki Dylana, piosenkarskiego kunsztu kompozytorskiego The Byrds, zadziorności znanej z pierwszych płyt 13th Floor Elevators czy Love i niezawodnie wywołującego rytmiczne tupanie stylu Northern Soul. Co ważne, wszystkie te mniej lub bardziej wyblakłe ślady inspiracji zostały zsyntetyzowane wprost wyśmienicie, składając się na bardzo dobry produkt końcowy, pełen prostych, ale dopracowanych gitarowych dźwięków przywołujących tradycję kalifornijskiej muzyki surferów.

W zakresie kompozycji album pozytywnie wybija się na tle miriady współczesnych krążków o ponadgodzinnym czasie trwania niewypełnionym dobrej jakości treścią. U Kalifornijczyków niełatwo wskazać słabsze kompozycyjnie utwory, może poza mało wysublimowanym lirycznie i przeładowanym gitarowym dzwonieniem Vis à vis. Jest to jednak zrekompensowane z nawiązką przez perły takie jak Sandy, Catalina czy No Voodoo, które znakomicie łączą emocjonalnie nostalgiczne teksty z chwytliwą kompozycją muzyczną, w której nie brak prostych, ale wysmakowanych gitarowych haków.

Trudno się przy tym zgodzić z całą rzeszą recenzentów, którzy twierdzą jakoby zespół brzmiał dokładnie jak przeniesiony w czasie z połowy lat sześćdziesiątych. Nikt w muzyce popularnej  nie łączył wtedy będącego już passé mokrego brzmienia kamer pogłosowych z charakterystycznie podzwaniającymi dwunastostrunowymi gitarami elektrycznymi spopularyzowanymi przez George’a Harrisona i Rogera McGuinna. Robią to członkowie Allah-Las w ponad pięćdziesiąt lat później, bez zbędnego symulowania intensywnej kompresji i zniekształceń wynikających z nagrywania na trzech, góra czterech śladach taśmy. Robią to z klasą i pokazują, że ich instrumenty i wzmacniacze, które jeśli nie metrykalnie to konstrukcyjnie pamiętają czasy sprzed lotu człowieka na Księżyc, mają jeszcze ogromny potencjał tak jak prosta, ale dopieszczona forma piosenki opartej na banalnych akordach.  

Debiut Allah-Las byłby z pewnością jeszcze lepszy, gdyby nie miejscami niezbyt udana realizacja. Niektóre utwory skorzystałyby na bardziej zwartym, ostrzejszym brzmieniu. Na płycie tego niestety brakuje i zdarza się, że instrumenty brzmią nieco jak przez poduszkę. Jako rekompensatę tej niedoskonałości warto polecić mistrzowsko zrealizowany koncert zespołu z teksańskiego festiwalu Stage on Sixth z 13 marca 2013 roku. Ktokolwiek stanął przy tej okazji za konsoletą, wiedział co robi i dobrze oddał brzmienie zespołu, bez żadnych przejaskrawień i tak typowego dzisiaj dudnienia i świstu.


Allah-Las, Innovative Leisure IL2007, 2012
Copyright © 2016 Rytm i piosenka , Blogger